Nic tak, jak nieprawość przykryta grubą warstwą świątobliwej obłudy nie niszczy wiary, nadziei i miłości. Czasem wydaje się, że zniszczenia są nieodwracalne.

Na Florydzie od 15 lat powstaje miasto dla katolików i prywatny uniwersytet – doniosły ostatnio media katolickie. Żyjąc w nim człowiek ma być z założenia mniej narażony na pokusy. Nie tylko nie kupi pornografii, ale nawet przypadkiem wzrok mu się nie ześlizgnie na okładkę takiego pisemka. Młodzież mieszkająca na kampusie ma zakaz noszenia zbyt odsłoniętych lub obcisłych strojów, nie ma też oczywiście mowy, by dziewczęta i chłopcy mieszkali w jednym budynku. Autor i sponsor projektu twierdzi, że chce w ten sposób ratować dusze.

Tego typu inicjatywy, choć w mniejszej skali, co jakiś czas się pojawiają. Założenie jest następujące: chcemy żyć wśród swoich, w świecie, który nie każe nam się codziennie konfrontować z innymi modelami funkcjonowania. Tu chcemy wychowywać swoje dzieci. Chcemy je chronić przed złem.

Na marginesie ciekawostka: przepisy, o których wspominają dziennikarze, dotyczą zasadniczo moralności życia seksualnego. Tak jakby reszta była nieistotna, najważniejsze żeby nie przekraczać szóstego przykazania (oczywiście, także piątego w odniesieniu do dzieci nienarodzonych). Reszta jest nieważna. Nic dziwnego, że katolicy kojarzą się wielu z ludźmi, którzy tylko jedno mają w głowie… Ale wróćmy do podstawowego wątku. 

Ukryta nieprawość

Idea, zgodnie z którą przed złem może bronić prawo i zasady jest szeroko znana. I do pewnego stopnia oczywiście działa. Człowiek jest istotą społeczną, jeśli wszyscy wokół żyją w pewien sposób, dostosowanie się staje się prostsze. Trzeba jednak powiedzieć: zło nie pochodzi z zewnątrz. Zło pochodzi z nas samych.

Z pewnością są momenty, w których potrzeba stabilnego gruntu. Środowiska, które pomoże stanąć na nogach. Modelu funkcjonowania, który będzie można przyjąć za swój, zanim zbuduje się własny. Na tej zasadzie działają niektóre wspólnoty: oferują nie tylko wspólną modlitwę, ale i sposób życia. Kulturę, która wyrywa z dotychczasowego nurtu i przestawia na inne tory. Ale człowiek ostatecznie zawsze funkcjonuje w normalnym świecie. Chodzi do szkoły, pracuje, styka z ludźmi. Wspólnota nie zagarnia całego dnia, choć czasem wydaje się, że próbuje. Wyjście z niej może być trudne emocjonalnie, ale nie rujnuje życia. I wielu ludzi, odzyskawszy grunt, wyrusza w dalszą drogę.

Jeśli jakakolwiek wspólnota stawia sobie za podstawowy cel chronienie swoich członków od zewnętrznego zła grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. W tego typu enklawach ukryta nieprawość przyjmuje czasem bardzo wynaturzone formy. Tym gorsze, że przykryte są grubą warstwą świątobliwej obłudy. A nic tak, jak ona, nie niszczy wiary, nadziei i miłości. W człowieku, który ją praktykuje, w tym, który jej doświadcza, i w tym, który staje się jej świadkiem. Czasem wydaje się, że zniszczenia są nieodwracalne. 

Nie tak go wychowaliśmy?

Teksańskie miasto nie izoluje swoich członków. Studenci na weekendy chętnie wyjeżdżają w pobliskie mniej „grzeczne” miejsca. Nic dziwnego. Normy, w których funkcjonują na co dzień są zewnętrzne. To wymóg regulaminu, nie ich własny wybór.

I to chyba najważniejszy argument przeciw tworzeniu podobnych enklaw. Są nieskuteczne. Człowiek w nich wychowany nie uczy się wybierać, bo wybierać nie musi. Styl życia przychodzi do niego z zewnątrz. Wszyscy tak funkcjonują. Jeśli znajdzie się w innym środowisku… cóż w tym dziwnego, że wkrótce też będzie funkcjonował „jak wszyscy”? Nie ma co wygłaszać pretensji, że „nie tak go wychowaliśmy”. Owszem, właśnie tak.

Niestety, znamy to doskonale. I doświadczamy konsekwencji. Może warto przestać brnąć w to dalej?