Wczorajsze Il Messaggero opublikowało wywiad z szefem watykańskiej dyplomacji, kard. Parolinem. Pytania dotyczyły przede wszystkim niedawnej rozmowy z jego rosyjskim odpowiednikiem, Siergiejem Ławrowem. W skrócie: każda ze stron przedstawiła swoje stanowisko, gwarancji przedstawiciel Watykanu nie uzyskał żadnych, punktu zaczepienia do negocjacji także nie ma. Nie ma woli. Ławrow powtarzał swoją stałą śpiewkę o konieczności zapewnienia bezpieczeństwa Rosji. Jednak ostatnie wydarzenia, a dokładnie zbombardowanie szpitala pediatrycznego, skutecznie temu zaprzeczyły. Nawet jeśli rosyjska argumentacja była w pewnym momencie słuchana, dziś już stała się całkowicie niewiarygodna.
Kard. Parolin mówi dziś o wojnie totalnej, która – jeśli nie dojdzie do rozmów – będzie coraz bardziej zabójcza i może obejmować kolejne obszary. To oczywiście zła wiadomość, ale dobrze, że mamy jasność co do sytuacji.
Wołanie o organizację
Tymczasem liczba uchodźców w Polsce niedługo osiągnie półtora miliona. I to nie jest koniec. Wręcz przeciwnie. Powoli kończą się jednak nasze możliwości, jeśli chodzi o spontanicznie oferowaną pomoc. A przecież nadal jej potrzeba. Potrzeba też organizacji. Tak, żeby – na przykład – wolontariusze potrafili działać dłużej i przeżyć. Także psychicznie.
Potrzeba również, żeby poważnie zaangażowały się w pomoc państwo i samorządy.
Jesteśmy dumni, że w Polsce nie ma obozów dla uchodźców, i słusznie. Niemniej coraz częściej ludzie koczują na dworcach. Potrzeba miejsc, w których mogliby bezpiecznie zamieszkać. Na kilka dni lub tyle, ile będzie potrzeba.Z ich relokacją na skale europejską jest problem, ale na pewno możliwa byłaby „relokacja” wewnątrz Polski. Nie wszystkie miasta są przecież tak samo obciążone…
Jednak jeśli generalnie zostaniemy z problemem sami, obozów dla uchodźców zapewne nie unikniemy. Mam nadzieję, że nie postawimy ich na poligonach…
Cieszy, że dochodzimy do sensownego rozwiązania prawnego, które oferuje ludziom, którzy uciekli z Ukrainy, pewną stabilność. Poważnego przemyślenia (i dofinansowania) wymaga kwestia szkolnictwa. Przyjęliśmy mnóstwo dzieci, w różnym wieku. Spora część z nich nie mówi – nawet w stopniu komunikacyjnym – po polsku. Potrzebujemy klas przejściowych z nauką języka, potrzebujemy także personelu. Zapewne znaleźliby się właściwi ludzie choćby wśród uchodźców. Trzeba jednak ich zatrudnić… W tym przypadku wolontariat naprawdę w grę nie wchodzi.
Inna granica, inni ludzie?
Nie mogę tu nie wspomnieć ze smutkiem, że sytuacja na granicy z Ukrainą w żaden sposób nie wpłynęła na to, co dzieje się sto kilometrów na północ. Na granicy białoruskiej dzieje się to samo, co przez ostatnie osiem czy dziewięć miesięcy. Może w mniejszej skali, może nie ma już wielkich mrozów, ale jednak. Warto pamiętać, że dobro wyrządzone jednym nie zmazuje zła wyrządzonego innym…
Ale szczerze powiedziawszy nie widzę tu przestrzeni do jakiejkolwiek zmiany 🙁 Jedyne co dziś możemy, to uparcie pomagać tym, którzy niosą pomoc w mniej „politycznych” okolicznościach. A właściwie całkiem niepolitycznych. W tej sprawie także trzeba nieustannie nastawać na decydentów.
Wojna jeszcze niestety potrwa.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.