Kryzys i Eucharystia

Co wspólnego mają ze sobą rocznica zamachów na World Trade Center, trwający Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny i pogłębiający się dramat Afgańczyków?

Dziś kolejna, tym razem 20, rocznica zamachówna World Trade Center. Atak ten był przyczyną kolejnego zaangażowania się Amerykanów w zbrojną interwencję na Bliskim Wschodzie. Ameryka weszła wówczas w stan wojny z terroryzmem i zaangażowała w nią swoich natowskich sojuszników. Dziś – po dwudziestu latach – Amerykanie opuścili Afganistan. Przejmujący władzę talibowie dokonują tego wśród chaosu, prześladowań i pogłębiającego się kryzysu humanitarnego. Nad Afgańczykami wisi prócz destabilizacji państwowej także widmo głodu. Za chwilę rozpocznie się trudna, zimowa pora roku, a wszystko to dzieje się w kontekście jednak wciąż trwającej pandemii…

I w tym czasie w Budapeszcie trwa 52. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, inicjatywa istniejąca w Kościele katolickim od końca XIX wieku. Złośliwi mogliby zapytać, po co? Po co, po raz kolejny Kościół przez cały tydzień gromadzi się, by uroczyście celebrować i nauczać o Eucharystii? Czy nie powinien zająć się rozwiązywaniem ciągle nowych i naglących problemów świata?

Po co nam Eucharystia?

Paradoksalnie, właśnie przez przypominanie o znaczeniu Eucharystii w życiu chrześcijanina i to zupełnie od innej, znacznie głębszej strony, Kościół odpowiada na nieustanne światowe kryzysy. Patrzymy na Eucharystię pod kątem liturgicznej celebracji, tłumaczymy i zgłębiamy znaki po to, byśmy uczestniczyli w niej bardziej świadomie. Po to, byśmy przeżyli ją jako sakrament naszego zjednoczenia z Chrystusem. 

Być może, zwłaszcza przez trwającą pandemię, jeszcze bardziej zatracił się w świadomości wierzących katolików wspólnotowy charakter Eucharystii i jej cel. Po co bowiem jednoczymy się z Chrystusem? I dlaczego jesteśmy zachęcani przez Kościół, by robić to często, regularnie? 

Na pytanie, co się dzieje podczas komunii świętej większość świadomie wierzących spontanicznie odpowie: dokonuje się nasze zjednoczenie z Chrystusem. Odpowiedź na pytanie, co powinno być owocem tego zjednoczenia, mam wrażenie dla wielu nie będzie już taka prosta. Tymczasem warto się z tym zmierzyć – dlaczego jednoczymy się z Chrystusem? Co będzie owocem tego przemieniającego nas spotkania?

Odpowiedź na to pytanie, mam nadzieję, wybije nas z traktowania Eucharystii jako kolejnego aktu pobożności, dobrego uczynku czy powinności, jaką mamy wobec Boga.

Sakrament dla słabych

Być może w swoim mniemaniu jesteśmy dobrymi katolikami i uczestniczymy w Eucharystii. Może nawet szczerze kochamy Jezusa i dlatego często przyjmujemy Go w komunii świętej. To wszystko może być prawdą. Ale Eucharystia – w sensie owocności sakramentalnej – to nasze uznanie słabości i ograniczoności, a zarazem prośba o miłość, bez której nie jesteśmy w stanie żyć Ewangelią, ani tym bardziej oddawać życia za braci. Czasem nie tylko życia, także nawet minimalnej części naszych dóbr materialnych. Przychodzimy na nią niejednokrotnie słabi, nienawróceni, ślepi i w niejednej kwestii zatwardziali, ale świadomi, że sami z siebie, polegający tylko na własnych siłach właśnie tacy będziemy. Każdorazowe przyjęcie komunii świętej daje nam wzrost w miłości wobec Chrystusa i braci.

To naturalne przełożenie Eucharystii na caritas i agape widać już w Ewangelii według św. Jana, gdzie zamiast słów ustanowienia mamy obmycie nóg. W ten sposób Jan, przywołując dalej słowa Jezusa wskazuje, że właśnie do takiej wzajemnej miłości ma ona prowadzić. Podobny kierunek znajdziemy w listach świętego Pawła i u późniejszych starożytnych pisarzy. Św. Jan Chryzostom tak pisał:

„Skosztowałeś Krwi Pana, a nie zauważasz nawet swego brata. Znieważasz ten stół, jeśli nie uznajesz za godnego udziału w twoim pożywieniu tego brata, który był godny zasiadać przy tym stole Pana. Bóg uwolnił cię od wszystkich grzechów i zaprosił do swego stołu, a ty nawet wtedy nie stałeś się bardziej miłosierny.”

Jaki jestem?

W obliczu obecnych światowych kryzysów jedni z nas są obojętni, inni – przejęci szczerym, humanitarnym podejściem do drugiego. Kolejni szukają usprawiedliwienia, że Afganistan daleko, Afryka daleko, że kryzys migracyjny to sprawa polityki innych krajów. Pewnie są i tacy, którzy po prostu się boją tych innych, obcych inaczej wyglądających, wierzących, rozumiejących świat. 

Patrząc z perspektywy wiary, a szczególnie w kontekście sakramentalnego znaczenia Eucharystii: zanim przejdziemy do tego, w jaki sposób pomagać, zmierzmy się z tym, jacy my tak naprawdę jesteśmy wobec różnorakiej biedy. Wobec tych których mamy blisko i tych, którzy są trochę dalej. A potem idźmy na Eucharystię, by Jezus swoją miłością wyciągnął nas z naszych lęków, obojętności, rasowych i religijnych segregacji, byśmy otworzyli serce i ręce dla drugiego. 

Przeczytaj również: Dobrymi chęciami…

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE